Maria Papa Rostkowska (1923–2008) urodziła się w Brwinowie, a studiowała na warszawskiej asp. Po powrocie ze stypendium we Francji w 1950 roku rozpoczęła karierę artystyczną, najpierw w Akademii w Sopocie, a od 1953 roku w stolicy. W 1957 wyemigrowała do Paryża. Ostatecznie osiadła we włoskim Pietrasanta, gdzie przez 30 lat prowadziła pracownię. Jej rzeźby można zobaczyć m.in. na Wawelu, w Pałacu Prezydenckim w Warszawie, Pałacu Królewskim w Łazienkach, Królikarni, siedzibie francuskiego parlamentu, Uniwersytecie Mediolańskim, Parku Rzeźby w Pietrasanta, muzeach narodowych w Warszawie i Lublinie, a także w prywatnych kolekcjach, szczególnie we Włoszech, ale i w Polsce.
AD: Jakie wspomnienia z dzieciństwa związane z twórczością matki najmocniej utkwiły Panu w pamięci?
MR: Warszawską pracownię mama miała w kamienicy przy ulicy Nowomiejskiej 3 na Starym Mieście, na ostatnim piętrze z pięknym światłem i widokiem. Dokarmialiśmy tam gołębie. Mama uwielbiała malować martwe natury. Na stolikach zawsze leżały jabłka, gruszki i inne owoce oraz warzywa. W powietrzu unosił się zapach farb olejnych. To miejsce tętniło życiem. Pamiętam procesje przodowników pracy, piękne dziewczyny w kolorowych strojach, które mama malowała. Szczególnie zapadła mi w pamięć elegancka pani ze Śląska uwieczniona na obrazie „Ślązaczka”. Częstym gościem był też aktor Aleksander Bardini – jego portret niemal przypominał rzeźbę. Większość tych obrazów znajduje się dziś w muzeum w Kozłówce. Na spotkania towarzyskie przychodzili Jan Cybis z żoną, Tadeusz Dominik, Alina Szapocznikow, Tadeusz Różewicz. W zasadzie mama znała całą ówczesną awangardę.
AD: Rozpoczęła karierę artystyczną jako malarka, tworząc w latach 50. w nurcie socrealizmu. Co skłoniło ją do rzeźby, zwłaszcza do pracy w marmurze?
MR: Podczas okupacji mama rozpoczęła studia architektoniczne, później przeniosła się na malarstwo. Myślę, że zawsze miała w sobie potrzebę tworzenia w trzech wymiarach. Widać to już w jej portrecie Bardiniego. Rzeźbić zaczęła w Paryżu. Początkowo były to modele z wosku, odlewane następnie w brązie. W Paryżu poznała artystów, jak Jean Arp czy Marino Marini, którzy nie ograniczali się do jednej dziedziny. Arp zaczął rzeźbić dopiero po czterdziestce, więc mama uznała, że dla niej również nie jest za późno. W Albisoli – słynącej z pracowni ceramicznych – spotkała mistrza rzeźby w glinie Lucia Fontanę. To on zachęcił ją do pracy w terakocie. Każdego lata, od 1958 do 1963 roku, spędzała tam trzy miesiące, tworząc w towarzystwie tak wybitnych artystów, jak Asger Jorn, Wifredo Lam, César, Giuseppe Capogrossi. Pierwsze ważne wystawy mamy w Paryżu i Mediolanie poświęcone były właśnie jej rzeźbom i płaskorzeźbom z terakoty.
RZEŹBIARKA Maria Papa Rostkowska podczas pracy nad rzeźbą „Matka i dziecko” w swojej pracowni w Pietrasanta we Włoszech. Zdjęcie: archiwum rodzinne.
„RODZINA” z różowego granitu. Rzeźba, wykonana techniką ognia, tzn. lampą lutowniczą (1968), znajduje się w parku rzeźb przy muzeum pałacu Carnolès w Menton (Francja). Zdjęcie: Mikołaj Rostkowski.
AD: Jaki wpływ na jej twórczość miały relacje z artystami pokroju Jeana Arpa czy Marina Mariniego?
MR: Obaj byli od mamy znacznie starsi. Arp zmarł w 1966 roku, akurat wtedy, gdy zaczynała rzeźbić w marmurze. Jego dzieła poznała podczas wizyt w domu artysty w Meudon pod Paryżem, gdzie dyskutowali głównie o wpływach Brâncușiego na ówczesną rzeźbę. Arp doskonale znał jej twórczość w terakocie i pierwsze próby w marmurze. Z Lucio Fontaną wsparł jej kandydaturę w prestiżowym amerykańskim konkursie o nagrodę Fundacji Williama i Nomy Copley, którą otrzymała w 1966 roku. Z polskich rzeźbiarek uhonorowano tym wyróżnieniem jeszcze tylko Alinę Szapocznikow. Szczególnie blisko przyjaźniła się z Marinim, jego twórczość bardzo ją inspirowała. Oboje pracowali nad marmurem w kamieniołomach Henraux w Querceta koło Carrary. Był już wtedy światowej sławy rzeźbiarzem. Nauczył ją bezpośredniego kucia – samodzielnego rzeźbienia, bez udziału rzemieślników czy maszyn. Uświadomił jej, jak istotny jest bezpośredni kontakt artysty z kamieniem.
AD: Z jakimi wyzwaniami mierzyła się pana matka w zdominowanym przez mężczyzn świecie sztuki xx wieku?
MR: Mama miała w sobie silną, „męską” stronę. Gdy się urodziła, jej ojciec, oczekując syna, nazwał ją Maciejem. W dzieciństwie była traktowana jak chłopiec, co wpłynęło na jej psychikę i sposób bycia. W latach 60. i 70. w renomowanej pracowni rzeźbiarskiej Henraux otaczało ją wyłącznie męskie grono artystów i rzemieślników. Rzeźbiarek w tym czasie niemal nie było. Ale ona odnajdywała się w tym środowisku z łatwością. Była silna, wysportowana, z taką samą mocą jak mężczyźni uderzała dłutem w kamień. A podkreślę, że wielu współczesnych jej rzeźbiarzy było przede wszystkim modelarzami – tworzyli modele w gipsie, a finalną realizację powierzali rzemieślnikom. Mama rzeźbiła samodzielnie, co początkowo budziło zdziwienie, a później – podziw. W Pietrasanta i Carrarze stała się swego rodzaju legendą. Do dziś jest tam pamiętana jako artystka, która przełamywała stereotypy.
AD: Jakie emocje towarzyszyły Panu podczas organizacji retrospektywy na stulecie urodzin Marii Papy Rostkowskiej w Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku w 2023 roku?
MR: Byłem szczęśliwy – przede wszystkim ze względu na mamę. Mimo wielu lat spędzonych za granicą, zawsze czuła się Polką. Fakt, że jej jubileuszowa wystawa została zorganizowana w tak ważnym miejscu w Polsce, miałby dla niej symboliczne znaczenie. Kuratorka ekspozycji „Haptyczny rezonans materii” Marta Smolińska doskonale uchwyciła istotę jej twórczości, koncentrując się na tytułowym zmysłowym odbiorze rzeźb poprzez dotyk. Pamiętam, że mama lubiła głaskać swoje rzeźby. To dzieła, w których wyczuwa się siłę ręki artystki. Po Orońsku wystawa pod pięknym tytułem „Obietnica szczęścia” przeniosła się do Pałacu Królewskiego w Łazienkach. Trudno byłoby lepiej uczcić w ojczyźnie setne urodziny mamy.
AD: Jakie są Pana dalsze plany dotyczące promowania dorobku artystycznego matki?
MR: Opieką nad dorobkiem mamy zajmuję się z moją żoną, Joëlle. Obie były sobie bardzo bliskie i spędzały długie godziny na rozmowach filozoficznych – mama była wielką fanką Platona i Hegla. Organizujemy przede wszystkim wystawy muzealne, staramy się umieszczać rzeźby w ważnych kolekcjach publicznych i prywatnych oraz poszerzać grono kolekcjonerów, szczególnie w Polsce. Poza krajem zainteresowanie jej sztuką jest już duże. W czerwcu w Pietrasanta odbędzie się „Forza del Destino”, dziesiąta wystawa muzealna po śmierci mamy. Do 2030 roku planujemy kolejne ciekawe ekspozycje, zwłaszcza we Francji i ponownie w Polsce. W kraju znana jest międzywojenna École de Paris, ale powojenna tzw. Nowa Szkoła Paryska – znacznie mniej. Chcielibyśmy pokazać rzeźby mamy w kontekście jej polskich przyjaciół z tej formacji. Warto przypomnieć, że jedynymi polskimi rzeźbiarkami należącymi do tego nurtu były właśnie mama i Alina Szapocznikow. Wśród malarzy byli m.in. Arika Madeyska, Frans Krajcberg, Roman Cieślewicz, Ladislas Kijno, Jan Lebenstein – wszyscy się znali i przyjaźnili. W dalszej perspektywie planujemy także pokazać jej rzeźby w kontekście międzynarodowych mistrzów Nowej Szkoły Paryskiej – artystów, których znała osobiście lub z którymi współpracowała: Miró, Chagalla, Hartunga, Bergmanna, Poliakoffa. Dwa ważne polskie muzea są już zainteresowane tym projektem, a do współpracy chce się dołączyć jedna z czołowych instytucji francuskich. To ogromne, międzynarodowe przedsięwzięcie!
„LA MAISON DES RÊVES”, czyli dom snów, z różowego marmuru, uchwycony na zdjęciu w czerni i bieli, 1992. Zdjęcie: Riccardo Molino.
„RYCERZ PUSTYNI”, czarny marmur, jedna z pierwszych rzeźb artystki (1966), kolekcja Banca Intesa w Mediolanie. Zdjęcie: archiwum rodzinne.
Zobacz także:
7 europejskich wystaw, które warto zobaczyć jeszcze przed końcem roku
„Niech nas widzą!” w Zamku Królewskim w Warszawie. Szykuje się kolejny wystawowy hit 2025?