Przejście od architektury wnętrz do projektowania mebli było dla Kim Mupangilaï naturalnym etapem twórczej podróży. W swoich pracach artystka zaciera granice – między wzornictwem a sztuką, kulturą europejską a afrykańską, jawą a snem. Wychodząc poza sferę użyteczności, kieruje odbiorców ku autorefleksji. Mówi, że zachęca ich do zaangażowania się na wielu poziomach, do różnych interpretacji i doświadczeń.
Kim Mupangilaï. „Muzyka i rytm są tak ważną częścią naszej kultury, że chciałam to wyrazić w tej pracy poprzez zabawę z objętością, masą i skalą”. Zdjęcie: Gabriel Flores
Kim Mupangilaï
Mieszka i pracuje na Brooklynie w Nowym Jorku, ale urodziła się i wychowała w Antwerpii, jej matka jest Belgijką, a ojciec Kongijczykiem. Na pytanie o inspiracje odpowiada, że czerpie je ze „zbytkownego gobelinu tradycji europejskich oraz afrykańskich – z czasów przedkolonialnych”. Stara się łączyć obie kultury, każda wnosi unikatowe elementy do jej pracy. Powstają dzięki temu obiekty niezwykłe.
Sięgnąć do źródeł
„Obiekty” to chyba najwłaściwsze określenie, ponieważ niemożliwe jest tu wyraźne rozgraniczenie na meble i rzeźby. Organiczne, fantastyczne, płynne kształty wyglądają jak wyjęte z obrazów wielkich surrealistów, Salvadora Dalego czy Ives’a Tanguya. Spytana o to, Kim dziękuje mi za porównanie. Wspomina, że kiedyś jej formy zestawiano także z dziełami Antoniego Gaudíego, kluczowej postaci sztuki secesyjnej. Tamto skojarzenie uważa za szczególnie interesujące.
Gdy wziąć pod uwagę historyczny kontekst secesji, ujawniają się w nim nieuznawane zapożyczenia afrykańskie. W Belgii takie postacie, jak Victor Horta czy Henry Van de Velde, wybitni architekci i projektanci, przedstawiciele tego kierunku, czerpali inspirację z bogactwa kulturowego obszarów dzisiejszego Konga, będącego wówczas belgijską kolonią. Nie przyznawali się jednak do tych źródeł – tłumaczy.
Ozdobność i esowate linie charakterystyczne dla secesji czy art nouveau, często odzwierciedlały wyidealizowaną wizję natury i egzotyki, charakterystyczną dla „imperialnych postaw dominujących w okresie europejskiej kolonizacji”.
Pochlebia mi porównywanie do tak cenionych ruchów. Trzeba jednak uznać ich konteksty historyczne. Zamiast posługiwać się etykietką art nouveau, wolę widzieć moje projekty jako część szerszej dyskusji na temat wymiany kulturowej i zawłaszczeń w sztuce czy dizajnie – podkreśla Mupangilaï. I dodaje, że źródła jej pomysłów – elementów nierzeczywistych, nieziemskich – sięgają głębiej, właśnie do kongijskiego dziedzictwa.
Parawan „BRAZZA”. Zdjęcie: Gabriel Flores
Najbardziej lubi drewno i rafię, ale wykorzystuje też tak nietypowe materiały, jak liście bananowca. Drewno dobrze poznała dzięki swojemu belgijskiemu dziadkowi. – Jego wiedza była nieoceniona w kształtowaniu mojego podejścia do projektowania. Pracując z nim w warsztacie, zdobyłam praktyczne umiejętności z zakresu stolarstwa, toczenia drewna i technik obróbki. Kładł nacisk na naukę praktyczną i samodzielność, zaszczepił we mnie głębokie uznanie dla rzemiosła i dbałość o szczegóły – wspomina.
Podstawy teoretyczne zapewniła projektantce formalna edukacja: licencjat z projektowania graficznego oraz studia magisterskie z architektury wnętrz w Luca School of Arts/ku Leuven w Belgii. Ale to dziadkowi Mupangilaï zawdzięcza głębsze zrozumienie rękodzieła. W pracy korzysta między innymi ze starych albumów, które dostała od taty. Szafa „Mwasi” nawiązuje do używanych przez wojowników tarcz Ngandu, które Mupangilaï widziała na zdjęciach. Lampa „Bina” odniesień ma więcej. Jedno z nich to przedkolonialne uczesania kobiet z plemienia Fulani – misterne formy z warkoczyków przeplatanych biżuterią. – Fryzury te wydobywają piękno afrykańskich kobiet. Skłaniają mnie do odkrywania nowych kształtów, ale też do oddawania hołdu kobiecej sile – deklaruje artystka.
Lampa „BINA". Zdjęcie: Gabriel Flores
Lampa „Bina” to także trudne ćwiczenie na równowagę. Przywołuje płynne ruchy i energiczne rytmy ndombolo, tradycyjnego tańca kongijskiego. – Ndombolo odzwierciedla ludzką żywiołowość. W mojej lampie starałam się oddać podobną dynamikę i witalność – komentuje Mupangilaï. Z kolei w sofie „Bina” oko antropologa dostrzeże nawiązania do afrykańskich płacideł, czyli przedmiotów funkcjonujących jednocześnie jako waluta i obiekty użytkowe. Należy do nich na przykład nóż do rzucania, czyli mbugbu, z Kongo. – Tradycyjne narzędzia, z ich różnorodnymi kształtami, ornamentyką i symbolicznymi znaczeniami, wpłynęły na moją pracę w sposób abstrakcyjny i symboliczny, a nie ściśle funkcjonalny – zaznacza jednak projektantka.
Sofa z kolekcji „BINA”. Mupangilaï zawiera w swoich pracach odniesienia kulturowe, które traktuje jak ukryty język. Uważa, że to wzbogaca narrację, dodaje głębi ogólnej estetyce, ale również zachęca do odkrywania i celebrowania różnorodności. Zdjęcie: Luis Corzo
Estetyczna przyjemność
Nie mogę się powstrzymać od pytania praktycznego: do kogo są skierowane te obiekty? Jak widzieć ich rolę? – Tworzę meble z myślą o osobach, które cenią sobie połączenie sztuki i dizajnu – tłumaczy Mupangilaï. – Odpowiadam na potrzeby tych, którzy szukają obiektu dającego estetyczną przyjemność. Chcą dodać przestrzeniom autentyczności, kreować je w odniesieniu do dziedzictwa kulturowego. To przedmioty dla osób, które cenią rzeczy unikatowe, starannie wykonane, odzwierciedlające ich tożsamość i osobistą historię.
A jakie osobiste historie sama lubi? Na co najbardziej czeka tego lata? – Chcę wskoczyć na motocykl i z moim partnerem jechać na plażę. Letnia bryza we włosach w gorący dzień na szerokiej drodze daje wyjątkowe poczucie wolności – mówi.
Szafa „MWASI”, podobnie jak afrykańska tarcza Ngandu, jest wykonana z rattanu, materiału głęboko zakorzenionego w historii rzemiosła Demokratycznej Republiki Konga. Ozdobiono ją misternymi detalami. Spiczasty kształt elipsy i charakterystyczne wcięcie odzwierciedlają formę i funkcję tradycyjnej tarczy. Mwasi w kongijskim języku cziluba, używanym przez ojca artystki, oznacza „kobietę”. Zdjęcie: Luis Corzo
Krzesło „BINA” wzbogaciło w tym roku kolekcję Vitra Design Museum. Zdjęcie: Gabriel Flores
Zobacz też: