Zuza Golińska
Jedzie przez Trójmiasto kolejką i tramwajem, potem piechotą dociera do warsztatu na terenach należących do Stoczni Gdańskiej. Tam trzyma zebrane wcześniej materiały. Walcuje, spawa i zgina stalowe elementy. Zuza Golińska mówi, że inspirują ją przestrzenie industrialne, w których zachowany jest regularny rytm pracy. Podczas rozmowy dobitnie zaznacza rolę współpracowników: – Wszystkie wymagające technicznie i rozmiarowo realizacje oznaczają pracę w grupie. Niektóre mogą powstać tylko dzięki wysiłkowi całego zespołu. To ważne, żeby pamiętać o wszystkich osobach zaangażowanych w proces twórczy.
Zuza Golińska zajmuje się pracą z przestrzenią, rzeźbą i performansem. Zdjęcie: ©Thibaut Hen, dzięki uprzejmości artysty i galerii KIN
Ważne, szczególnie gdy rzeźbiarskie instalacje przekraczają wysokość człowieka. W 2021 roku Golińska miała indywidualną wystawę „Red Giant” w Muzeum Współczesnym we Wrocławiu. Tytuł oznacza czerwonego olbrzyma, czyli gwiazdę na ostatnim etapie ewolucji, jaką kiedyś stanie się Słońce, pożerając cały nasz układ planetarny. Ostateczną apokalipsę w skali kosmosu pokazywały także zgromadzone prace. W półokrągłym betonowym bunkrze stały wysokie, pionowe totemy ze stalowych prętów w rozżarzonym kolorze czerwonym, jakby wyrażały uwielbienie dla zgubnych sił solarnych. Resztki farby na podłodze kojarzyły się z krwią i ogniem.
Golińska swoimi pracami nikogo nie chce jednak nawracać. – Jestem zaangażowana społecznie, ale to nie oznacza, że to, co robię, jest dydaktyczne. Linearne narracje lepiej się realizują w malarstwie figuratywnym. Nie jestem typem osoby, która lubi pogrozić paluszkiem lub mówić komuś, jak być powinno. Nie mam oczekiwań. Konfrontacja z rzeczywistością lub jej wyparcie to indywidualne decyzje, które każdy musi podjąć sam – podkreśla.
Czarna stal z odzysku włączona w przestrzeń betonowego bunkra Muzeum Współczesnego we Wrocławiu na wystawie „Red Giant” w 2020 roku, kuratorowanej przez Joannę Kobyłt. Zdjęcie: © Małgorzata Kujda, 2020
Czerwone olbrzymy z Wrocławia nawiązywały do innego jej cyklu „Słońca”, pokazywanego po raz pierwszy w 2019 roku w galerii Piktogram, która reprezentuje artystkę. Żółte pionowe totemy z połączonych okręgów ostrzegały przed życiodajną, ale również niszczącą siłą natury. Wyglądały trochę jak biżuteria, ale ustawione w resztkach farby nawiązywały też do wyjałowienia przyrody. Do stałej kolekcji kupiła je Zachęta.
Czerwony olbrzym na wystawie we Wrocławiu w 2020 roku przybrał postać serii totemów ze stali malowanej proszkowo, które nawiązują do pogańskich bóstw solarnych. Na zdjęciu fragment jednego z totemów, widm katastrofy klimatycznej. Zdjęcie: © Małgorzata Kujda, 2020
Czarna stal z odzysku
Artystka początkowo nie planowała zajmować się rzeźbą. Przyjechała z Gdańska do Warszawy studiować w Pracowni Przestrzeni Malarskiej ASP. Na czwartym roku dostała się do słynnej Pracowni Działań Przestrzennych Mirosława Bałki. – Podobało mi się działanie w grupach i w strefie publicznej. W tamtym czasie wychodzenie z budynku Akademii, której struktura była lekko opresyjna, nie należało do powszechnych praktyk. Pracownia profesora Bałki miała w sobie coś żywego, świeżego i bezpretensjonalnego. Gdybym się do niej nie dostała, dzisiaj pewnie zajmowałabym się czymś innym – opowiada.
„THE OFFICE” w MSN w Warszawie, 2018, płyta MDF, taśma winylowa, włosy ludzkie. Zdjęcie: © Marcel Kaczmarek, 2018
„Kompozycja/Widok”, MSN w Warszawie, w ramach „Psychociała, nie figury. Konferencja wokół Marii Jaremy”, 2023. Zdjęcie: © Magda Pawluczuk, 2023
Na czarną stal przemysłową zwróciła uwagę w Ukrainie. Zgłosiła się na open-call organizowany przez MetaLab, miejskie laboratorium z Iwano-Frankowska, zajmujące się projektami w obszarach miejskich. W 2019 roku trafiła do działającej jeszcze wówczas fabryki Promprylad.
– Jestem dumna, że miałam okazję współpracować z MetaLab. Dziś ta organizacja jest znana z ważnego społecznie, flagowego projektu Co-haty; tworzy domy zastępcze dla osób przesiedlonych z powodu rosyjskiej inwazji na Ukrainę – mówi artystka.
Twardą stal łączy z miękkimi tkaninami. Na ostatnich wystawach – „Głowy” w Hongkongu (luty 2024) czy „Be twixt” w warszawskim Piktogramie (2022) – zwracają uwagę elementy z różowego materiału, które uszyła mama artystki. Na obu tych ekspozycjach twórczość urodzonej w 1990 roku Golińskiej zestawiono z pracami zmarłych już mistrzyń polskiej sztuki, Wandy Czełkowskiej i Teresy Pągowskiej. Z kolei w Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku spotkały się abstrakcyjne instalacje Golińskiej i Izy Tarasewicz. Artystki zbliżył nie tylko materiał, w którym wykonały obiekty – metal, ale także szacunek do pracy fizycznej. I opór wobec takich skutków globalizacji, jak zanikanie lokalnych społeczności zawodowych w wyniku automatyzacji produkcji.
Golińska chętnie pracuje też na materiałach z odzysku. – Nie widzę sensu w ciągłym produkowaniu nowych obiektów od zera, szczególnie jeśli nie ma takiej konieczności. Mało znaczący odpad może dla kogoś innego stać się materiałem do budowania. Recykling jest też bardziej ekonomiczny – zaznacza. – Nie wszystkie moje prace są wykonane z resztek. Używam także nowych surowców. Ale jeżeli mam taką możliwość, staram się je po wystawie przekazać dalej. Jej „Obserwatorium”, eliptyczne audytorium z wystawy „Warszawa w budowie”, trafiło do liceum na warszawskiej Pradze, a czerwony dywan i schodki pod tytułem „Rozbieg” z Triennale w Yokohamie na Uniwersytet Tokijski. W różowej przestrzeni „Eye Drop” w Ostrawie artystka sięgnęła po wykładziny, które nam kojarzą się z zakurzonymi biurami z lat 90.
– To bardzo zabawne, że mówiąc o brzydkich i nieszlachetnych materiałach, wspominacie akurat tę realizację! Wykładzinę na tej wystawie wypleciono na zamówienie w białostockiej Agnelli. Wykonana według mojego projektu, składa się w 90 procentach z wełny. Ma wszystkie możliwe atesty. Uważam, że w ogóle nie jest brzydka, cokolwiek to znaczy! – śmieje się Golińska.
„EYE DROP” w czeskiej Galerii Sztuki Współczesnej Plato w Ostrawie to kino zaprojektowane przez Golińską (kurator: Jakub Adamec, 2019). Powstało na terenie byłego wielkopowierzchniowego sklepu z artykułami remontowymi i stanowiło część projektu adaptacji budynku na instytucję kultury. Zdjęcie: © Marcel Kaczmarek, 2019
Kody kulturowe
Skojarzenia ze stylem lat 90. z pewnością jednak budzą biurowe wertykale w instalacji „The Office” zrealizowanej w warszawskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej w ramach projektu „Biuro Tekstów Jawnych”. Wraz z kuratorką Natalią Sielewicz artystka wy konała tam „Performans telefoniczny”. Jak sekretarki czy pracownice korporacji odbierały telefony, tyle że od publiczności. Odpowiadając na pytania, zwracały uwagę na pewne formy pracy wykonywanej w sterylnych biurowcach, niejako w ukryciu, bo za pośrednictwem linii telefonicznych obsługiwanych przez nisko opłacane osoby lub wręcz algorytmy.
Z kolei podczas performansu w warszawskiej Zachęcie artystka wystąpiła z postacią przebraną za jej sobowtórkę (Magdalena Łazarczyk). Obie w zielonych perukach, białych strojach i różowych crocsach, trzymając się za ręce, przemierzały galerię w wystudiowanym rytuale. W czeskiej willi Tugendhatów projektu Miesa van der Rohe, Golińska wspólnie z Markétą Slaną badała ekonomiczną wartość przestrzeni. Performer wcielał się w agenta nieruchomości, a modernistyczna architektura, która w założeniu była egalitarna, tu zyskiwała wymiar finansowy i swoje miejsce w hierarchii klas.
– Zazwyczaj analizuję pewne struktury społeczne, które znajdują odbicie w projektach przestrzeni czy przedmiotów, w budowaniu relacji między naszymi ciałami a obiektami nieożywionymi. Zwracam uwagę na dyscyplinę, której podlega ciało, na przypisane nam role społeczne i wynikające z nich przywileje lub ich brak. Czasami bezpośrednio odnoszę się do konkretnych wydarzeń w historii – podkreśla artystka.
Na wystawie „DEAD END” artystka użyła poziomic laserowych (Delfina Foundation, Londyn, 2018). Zdjęcie: © Tim Bowditch, 2018
O wyrazistych kolorach mówi, że działają jak kody kulturowe. – Kojarzą się z konkretną sferą życia czy rodzajem przestrzeni. Bywają intensywne, irytujące, wywołują wstyd lub nawiązują do jakiegoś stereotypu – tłumaczy. I rzeczywiście, widząc różową wykładzinę, daliśmy się wciągnąć w grę artystki z widzami. Golińska pozwala nam rewidować sądy na temat tego, kim jesteśmy w danej przestrzeni, co sądzimy o świecie i do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Wybija nas z rytmów, w których żyjemy na co dzień.
– Interesuje mnie historia klasy robotniczej. Łączy się ona z historią mojej rodziny. Lubię skalę przemysłowej architektury, części statków kilkunastokrotnie wyższe ode mnie, masę, ciężar, rdzę, brud i pył. Złote Przeboje puszczone ze starego boomboxa, dodaje Golińska.
Instalacja „THE OFFICE” porusza temat architektonicznych struktur w przestrzeniach korporacyjnych i pozycji kobiet w biurowej hierarchii. Zdjęcie: © Marcel Kaczmarek, 2018
Zobacz sylwetki innych artystów:
- Pracownia jak drugi dom. Oto holenderskie studio artystki Evy Hendrisk i jej opowieść o sztuce
- Marta Banaszak: „nie chcę gonić za rzeczywistością”
- Podwodna odyseja Vanessy Barragão
- Slavs and Tatars z najnowszym projektem „Polityka kiszonek”
- 5 znakomitych malarek, których możesz nie znać. Ich obrazy są niezwykłe, podobnie jak ich życie