Sonia Kisza i jej "Histeria sztuki". Od memów na Instagramie do książki

Sonia Kisza to historyczka sztuki z wykształcenia i intrygująca postać polskiego Instagrama. Umie w „czytanie” obrazów i w memy, dzięki którym popularyzuje sztukę jako @histeria.sztuki. 66 tysięcy obserwatorów zgromadzonych na jej profilu to nie przypadek. To autentyczna potrzeba człowieka XXI w., by obcować ze sztuką, by wiedzieć o niej więcej, ale... niech ktoś to wszystko po ludzku opowie. Historia sztuki w wykonaniu Kiszy właśnie taka jest. Teraz ukazała się jej pierwsza książka "Histeria sztuki". To tytuł, który zostanie zapamiętany. A litera "e" robi tu dużą różnicę.

Sonia Kisza i jej

Róże Heliogabali (1888), Lawrence Alma-Tadema. To jeden z obrazów, który Sonia Kisza bierze pod lupę w książce "Histeria sztuki"

Zanim o książce, to najpierw o klapkach. Latem Sonia Kisza udostępniła na Instagramie filmik, jak w klapkach przemierza muzealne przestrzenie. Kokieteryjnie zagaduje w ten sposób obserwatorów, w centrum dyskusji ustawiając muzealny dress code. Sama od razu mówi wprost: "Mój muzealny dress code to WYGODA" i jako historyczka sztuki, zachęca, by muzea zacząć kojarzyć z miejscami egalitarnymi, traktować bardziej jako miejsca na spacer, odpoczynek, wywietrzenie głowy, w których czuć mamy się przede wszystkim swobodnie. 

Te symboliczne klapki niech będą otwarciem do świata sztuki, który Sonia Kisza stara się maksymalnie zbliżyć do ludzi. Bo człowiek, jako odbiorca sztuki, nie może czuć się wobec niej zawstydzony, nie może wstydzić się przekroczyć próg muzeum. Nie powinien bać się tę sztukę interpretować. Z tych wirtualnych warsztatów Soni Kiszy o sztuce i zwiedzaniu muzeów korzystają już tysiące osób.

Do lekcji online doszła jeszcze książka, wydana przed chwilą - "Histeria sztuki", w której Kisza przywołuje znane i mniej znane obrazy i rzeźby, by pokazać dzieła kobiet inaczej, wnikliwiej, drobiazgowo. I z innych perspektyw.

"Histeria sztuki" to nowość na rynku, ukazała się nakładem Wydawnictwa Znak Koncept. Książka Soni Kiszy to drogowskaz, jak można czytać obrazy. To też zbiór świadectw kobiet, bogiń i herosek, które kultura skazała na tortury, a potem zgubiła znaczenie ich dorobku. 

Dzieła kobiet - artystek w interpretacji Soni Kiszy

Sonia Kisza „Histerię sztuki” napisała tak, że człowiek robi sobie przerwę przy 150 stronie, kiedy już ponad połowa za nim. Czyta się to wartko, bez znudzenia, za to z poczuciem, że autorka nie ogłasza światu prawd najprawdziwszych, bo nie o to tu chodzi. Chodzi o spojrzenia na dzieła, spojrzenia różne i z różnych perspektyw.

Sięgając po feministyczne narzędzia do interpretacji dzieł kobiet - artystek, Kisza pokazuje możliwości, przykłada kolejne klucze z grubego pęku i oczywiście nie wszystkie otwierają drzwi. Ale nowe znaczenia wypływają, a nieme dotąd obrazy - krzyczą. I to głośno. I każą na siebie patrzeć inaczej. 

Sonia Kisza o swojej książce

Co chciałaś opowiedzieć, co pokazać "Histerią sztuki"? 

Chciałam pokazać, że historia sztuki, której się uczymy, z którą mamy kontakt, to dyscyplina stworzona przez białych, bogatych, heteroseksualnych mężczyzn. Że nie pokazuje jakiejś jednej obiektywniej, świętej prawdy. Pokazuje jakiś fragment, czy wizję. I ona nie jest niepodważalna! Wręcz przeciwnie! Trzeba z nią dyskutować! 

Już dawno zaczęliśmy szukać innych perspektyw, teraz trzeba je pokazywać szerszemu gronu. Popularyzować historię społeczną, historię kobiet, mniejszości. Wprowadzić je do oficjalnego dyskursu. 

Chciałam pokazać, że historia sztuki jest tak interdyscyplinarna, że naprawdę można zrobić z nią, co się chce. Można tak jak ja, szukać w źródłach literackich, można korzystać z psychoanalizy, można myśleć o niej pod lupą socjologii i kultury. Można też ją po prostu czuć, można z niej żartować, ba! Można nawet mówić o niej i przeklinać! Co dla niektórych jest nie do pomyślenia.

Dzięki Tobie i temu, co robisz na swoim Instagramie, tysiące osób już wie, że można i zażartować i przeklnąć, wchodząc w relacje ze sztuką. Swoją drogą, Twój profil to właśnie @histeria.sztuki - kiedy zakładałaś to konto na Instagramie, planowałaś już książkę o histerii sztuki?

Nie! (śmiech). Zaczęło się od tego, że memy z obrazami robiłam na swoim prywatnym profilu, tylko dla znajomych. Po każdej wizycie w muzeum (a był to okres mojego Erasmusa, więc dużo zwiedzałam) robiłam setki śmiesznych obrazków. Przyjaciółki zaczęły mnie namawiać żebym założyła oddzielny profil, żeby puszczać to dalej w świat. I tak powstała @histeria.sztuki. 

Z propozycją książki wyszło wydawnictwo, a dokładniej Aleksandra Ptasznik, która napisała do mnie z zapytaniem, czy nie chciałabym napisać dla nich dłuższego tekstu. Skusiła mnie wizja opowiedzenia o wszystkim, co mnie rusza w historii sztuki. To była niesamowita przygoda.

Jaki wątek, z tych odkrywanych w książce, dla Ciebie samej, był mocno zaskakujący? 

Myślę, że był taki w każdym rozdziale! Część researchu miałam już za sobą, korzystałam z notatek z przeszłości, z artykułów, które zbierałam jeszcze na studiach. Z tych wszystkich list książek, badań, które miałam odłożone „na kiedyś”. 

Poruszył mnie bardzo temat seksualności sacra - Ran Chrystusa, w których badaczki dopatrzyły się wizerunków wulw. Przy zbieraniu materiałów trafiałam na przywołanie w opracowaniach, arcyciekawe wizje mistyczek, bardzo pierwotne, krwawe, erotyczne. Na wskroś kobiece - materializujące abstrakcyjną, męską, „czystą” religię. Mam wrażanie, że nadal tak jest, że to kobiety osadzają idee w rzeczywistości.

Ten niby czysto intelektualny proces pisania, był w sumie takim też procesem terapeutycznym, a może nawet duchowym? Szukanie żeńskiego pierwiastka w zachodnim mindsecie jest niesamowicie otwierające. Nie tylko pokrzepia i daje nadzieję na równość, ale oddaje jakiś zgubiony, uciszony kawałek, który system patriarchalny na długo wymazał, a który podskórnie czujemy. 

Odwaga perskich kobiet (ok. 1587–1610 ), Frans Francken Młodszy. Obraz w książce "Histeria sztuki", autorka bada w kontekście kobiecych gestów anasyrmy, czyli aktów ekshibicjonizmu, które w historii występowały wielokrotnie i miewały funkcje prozdrowotne, propłodnościowe, motywujące, rozbawiające oraz obronne: przed bitwami, a także przed skutkami zjawisk pogodowych i katastrof. 

„Histerią sztuki” pokazujesz inne, mniej utarte ścieżki interpretacyjne, dopuszczając do głosu feministyczne perspektywy. To raz. A dwa, opowiadasz o sztuce językiem, który trafia do odbiorcy XXI wieku, emocjonalnym, czasem zabawnym, momentami gniewnym, właśnie histerycznym. Przybliżasz dzieła sprzed setek lat, nadając im szerszy kontekst społeczny, polityczny i osadzając w epoce, co zdecydowanie pomaga zrozumieć, o co chodziło kobietom-artystkom x lat temu, kiedy tworzyły. Umiejętnie żonglujesz też porównaniami do współczesności, używasz kodu, który odbiorca zna. „Histeria sztuki” zdaje się jasno i dobitnie podkreślać na każdym kroku, że potrzebujemy o sztuce mówić innym językiem, odświeżonym, odpompatyzowanym. Czujesz potrzebę pokazania, że sztuka to temat dla każdego, nie tylko dla wybrańców po historii sztuki?

Jeśli chodzi o te ścieżki mniej utarte - dopowiem, że w kontekście feminizmu, gender i queeru naprawdę dużo się dzieje w świecie akademickiej historii sztuki. I to od co najmniej 50 lat! To po prostu nie dociera tak często do "cywili", choć na szczęście coraz częściej trafia do książek popularnonaukowych. 

W kontekście warstwy językowej, która tworzy moją książkę - chciałam pokazać, że historia sztuki to nie są tylko grube tomiszcza z nudnymi i trudnymi słowami. 

Staram się popularyzować sztukę i historię sztuki w lekkiej formie. Lubię stosować język, który jest zrozumiały. Wychodzę z założenia, że jeśli nie umiemy czegoś wytłumaczyć w prosty sposób, sami tego nie rozumiemy. 

Chciałam stworzyć książkę o ważnych dla mnie tematach, ale nie nadętą. Zależało mi żeby wkurzała, ale też rozśmieszała. W opowieści o sztuce, religii, duchowości, wplatam żarty, swoje skojarzenia, ale też twarde statystyki. W procesie redakcji też zwracałyśmy uwagę, żeby mój histeryczny styl zachować, żeby go nie uładnić, nie spłaszczać. Miało być po soniowemu, za co bardzo jestem wdzięczna, bo czuję, że ta książka jest bardzo „moja”.

W sztuce każdy może znaleźć coś dla siebie. Coś, co go poruszy, obrzydzi, zachwyci. Każdy z nas ma skojarzenia, doświadczenia, pozwalające tę sztukę odbierać. Nie ma tutaj limitów, nie ma progów, a przynajmniej nie powinno być.

Wiem, że muzea nadal onieśmielają, że trudno jest się przebić przez te dziecięce wspomnienia nudnych wycieczek po galeriach, ale warto. Mamy teraz tyle wspaniałych narzędzi – można zwiedzać online, można kolekcjonować ulubione obrazki na Pintereście, pytać o wszystko Google, można robić memy. 

Można interpretować według własnych pomysłów, bo halo! Kto nam zabroni! Czas na zrzucenie Wielkich Mistrzów z piedestałów, czas na nowe interpretacje, nowe wątki, czas żeby opuściły one hermetyczne środowiska badaczek i badaczy kultury. Chcemy o tym czytać, chcemy się o tym uczyć. Tego procesu już na szczęście nikt nie zatrzyma! Poszły konie po betonie.

Fragment z książki "Histeria sztuki"

Judyta zarzynająca Holofernesa (1620). Obraz Artemisii Gentileschi

Wróćmy jednak do świata judeochrześcijaństwa. W Biblii znajdziemy kilka silnych bab. Jedną z nich jest Judyta, której bohaterski czyn zdecydował o wyniku wojny. Podczas oblężenia Betulii w Judei przez wojska asyryjskie, gdy ludność miasta była już wykończona i gotowa się poddać, Judyta – bogata, piękna, młoda wdowa – postanowiła uciec się do podstępu. Udała się do obozu wroga, by uwieść i upić, a następnie zabić jego przywódcę Holofernesa. Po tym, jak odcięła mu głowę, a wierna służąca Abra schowała ją do worka, obie opuściły obóz i umieściły trofeum na bramie swojego miasta. Wojska asyryjskie po stracie przywódcy zdecydowały się na odwrót (Jdt 8–16).

Judyta jest postacią fikcyjną, jej historia opisana w Starym Testamencie powstała prawdopodobnie w II wieku przed Chrystusem po to, by pokrzepić serca Żydów. Księga Judyty zawiera całą masę nieścisłości historycznych. Jej postać ma wymiar symboliczny – mała, drobna kobieta pokonuje wielkiego, silniejszego od siebie mężczyznę, tak jak Żydzi muszą pokonać okupujące ich imperia. Stary Testament w dużej mierze ukazuje starania Hebrajczyków o utrzymanie terytorium.

Co najmniej od późnego średniowiecza malarki i malarze chętnie wykorzystywali motyw Judyty i Holofernesa. Ale czy zawsze postać tej dzielnej bohaterki była symbolem emancypacji, wzmacniającym siłę kobiet?

Możemy sobie wyobrazić, że obcięcie komuś głowy wymaga siły fizycznej. Z pewnością gniew ułatwia takie zadanie – często pod wpływem emocji znajdujemy w sobie przecież nadludzkie moce. A jednak na obrazach czy rzeźbach Judyta przedstawiana jest jako spokojna piękność, która po prostu zrobiła to, co zrobić musiała. Rzadko można dostrzec na jej wizerunkach wyraz skrajnych przeżyć. Czasami stawia stopę na głowie Holofernesa, co podkreśla jej zwycięstwo nad wrogiem (deptanie jest bardzo starym symbolem, w Księdze Rodzaju zdeptany zostaje wąż, ale o tym później). Często ma wręcz kamienną twarz – dokonuje aktu zemsty ze spokojem i rozwagą, tak jak powinna to robić prawdziwie cnotliwa kobieta.

Zwykle nietrudno się domyślić, który z wizerunków Judyty stworzył mężczyzna. Spójrzcie na jej zalotną nogę u Giorgionego. Nie dość, że bohaterka zabija wroga i dzięki temu ratuje swoich ludzi, to jeszcze robi to z wdziękiem i gracją. Judyta należała do stanu trudnego do ocenienia przez wszelkiej maści patriarchów – była wdową. Wolną od obowiązków względem męża, niezależną, mającą prawo do majątku. Pisarze i artyści wczesnochrześcijańscy na ogół sprowadzali zatem jej strategię do uwodzenia, pomijając spryt, odwagę i bohaterstwo. Trzeba podkreślić, że czyn Judyty nie przyniósł jej nic oprócz „chwały” i poświęconej jej osobnej księgi w Biblii, podczas gdy Dawid po wygranej walce z Goliatem został królem... Choć postępek Judyty był wychwalany przez narratora biblijnego i komentatorów, w gruncie rzeczy uznawali go oni za podstęp – tylko jego użycie umożliwiało kobiecie pokonanie silniejszego od niej mężczyzny.

Wyjątkowa pod wieloma względami jest interpretacja tej sceny u Artemisii Gentileschi. Obraz znanej barokowej malarki aż kipi od emocji. Postacie, zgodnie z manierą caravaggionizmu, wyłaniają się z mroku. Ten zabieg sprawia, że odbiorca dzieła staje się świadkiem morderstwa. Judyta jest skupiona, pewna siebie, wściekła – widać, że wkłada wysiłek w to zabójstwo. Lewą dłoń zaciska na włosach Holofernesa, w prawej dzierży miecz, którym zarzyna wroga. Krew tryska we wszystkich kierunkach. Judyta Artemisii to rzeźniczka. W procesie ścinania głowy czynny udział bierze także jej służąca Abra, która przytrzymuje mężczyznę. Widać tu prawdziwe siostrzeństwo. Współpracę.

(...) Historia Artemisii Gentileschi wyjaśnia, dlaczego wersja Judyty odcinającej głowę Holofernesowi jest tak nasycona emocjami, tak intymna. Gdy Artemisia Gentileschi miała dwanaście lat, zmarła jej matka. Dziewczyna terminowała w pracowni swojego ojca Orazia, pobierała także lekcje rysunku u Agostina Tassiego. Kiedy miała osiemnaście lat, Tassi zgwałcił ją, a niemal rok później Orazio (należy pamiętać, że w tym czasie kobieta była własnością ojca lub męża) wniósł przeciwko malarzowi oskarżenie o... odebranie Artemisii dziewictwa i brak wywiązania się z obietnicy ożenku. Krótko mówiąc, uznano, że sprawa nie dotyczy przemocy, lecz „hańby” i odebrania rodzinie zasobu, jakim było dziewictwo córki.

(...) Ciesząca się dużą popularnością Artemisia realizowała dużo zleceń, także międzynarodowych, obejmujących zamówienia dla władczyń i władców wielu europejskich krajów. Przeprowadzała się wielokrotnie, mieszkała w Wenecji i Neapolu. Przez jakiś czas pracowała na londyńskim dworze króla Karola I Stuarta. Całe życie zmagała się ze stereotypami związanymi z płcią. Musiała domagać się zapłaty za swoją pracę oraz obniżać ceny tworzonych przez siebie obrazów.


Czytaj więcej