Małgorzata Czyńska i jej nowa książka o Julii Keilowej. „Herstoria to mój ukochany teren”

Małgorzata Czyńska zwykle poszukuje swoich bohaterek w obrębie sztuki i dizajnu. Jest autorką tekstów o sztuce, reporterskich portretów, wywiadów z artystami. W wielu tych publikacjach i książkach w centrum są kobiety. To kobiety z obrazów, kobiety Witkacego, nazwiska takie jak Berezowska czy Łempicka. Jej najnowsza książka, łącząca biografistykę i dizajn, przywraca pamięć o ikonie polskiego wzornictwa, wybitnej rzeźbiarce i metaloplastyczce - Julii Keilowej.

Małgorzata Czyńska i jej nowa książka o Julii Keilowej. „Herstoria to mój ukochany teren”

Ekspozycja prac Keilowej w Instytucie Propagandy Sztuki w Warszawie w 1938 roku. Zdjęcie: Z książki Małgorzaty Czyńskiej, Julia Keilowa. Metaloplastyczka na nowe czasy. Wydawnictwo Marginesy

„Julia Keilowa. Metaloplastyczka na nowe czasy” to nowa książka w kolekcji Wydawnictwa Marginesy. Premiera już za moment, 21 sierpnia.

Małgorzata Czyńska, Julia Keilowa. Metaloplastyczka na nowe czasy. Wydawnictwo Marginesy

Julia Keilowa intrygowała Czyńską od lat. Po raz pierwszy napisała o niej w 2016 roku. Był to bardzo krótki tekst do prasy. Dziś, po kilkuletnich kwerendach, o Keilowej Małgorzata Czyńska wie zdecydowanie więcej. 

Jej nowa książka nie tylko prezentuje Keilową jako ikonę polskiego wzornictwa art déco i projektantkę, która tworzyła dla największych polskich wytwórców platerów: Frageta, Norblina i braci Henneberg, ale też rekonstruuje jej biografię, do tej pory niemal nieznaną.

Reklamy Frageta w „Wiadomościach Literackich”, 1937 rok. Zdjęcie: Z książki Małgorzaty Czyńskiej, Julia Keilowa. Metaloplastyczka na nowe czasy. Wydawnictwo Marginesy

Jak mówi Czyńska: "Herstoria to mój ukochany teren". Tym razem autorka wkroczyła na teren Keilowej, wprost do świata projektantki wielkiego formatu. Autorka przybliża go czytelnikom, prezentując dotąd niepublikowane zdjęcia i przywołując fakty, historie czy anegdoty do tej pory nieznane. Jak przystało na historyczkę sztuki i kuratorkę wystaw, Czyńska w opowieści o Keilowej, serwuje czytelnikowi oprowadzanie autorskie po życiu i twórczości projektantki. To oprowadzanie intrygujące i błyskotliwe, zupełnie jak cukiernica „Jabłko królewskie” dla Fabryki Wyrobów Srebrnych i Platerowanych J. Fraget - jeden z najsłynniejszych projektów Keilowej.

Z Małgorzatą Czyńską rozmawiamy o książce „Julia Keilowa. Metaloplastyczka na nowe czasy”

Małgorzata Czyńska to pisarka, dziennikarka, historyczka sztuki, krytyczka dizajnu i kuratorka wystaw, stypendystka Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Autorka m.in. Kobro. Skok w przestrzeń (2016, wyróżniona Górnośląską Nagrodę Literacką „Juliusz”) i Berezowska. Nagość dla wszystkich (2018). W 2020 roku nakładem Wydawnictwa Marginesy ukazały się jej Kobiety z obrazówKobiety z obrazów. Nowe historie (2021), Witkacy i kobiety (2022), Kobiety z obrazów. Polki (2022), Dwurnik - robotnik sztuki (2023). Zdjęcie: Kinga Karpati / Daniel Zarewicz

Już za moment premiera Twojej nowej książki. To owoc kilkuletniej pracy, podczas której mierzyłaś się z wieloma wyzwaniami. O Julii Keilowej mówisz, że nigdy wcześniej nie pisałaś o bohaterce tak skrytej i wymagającej. 

Wyzwaniem było już samo podjęcie próby napisania książki biograficznej poświęconej Julii Keilowej. Intrygowała mnie od lat. W 2016 roku napisałam o niej artykuł prasowy. Mimo gruntownej kwerendy, tekst był bardzo krótki i, dzisiaj to wiem, niewolny od błędów, bo taki był ówczesny stan badań. Wystarczy wspomnieć, że Keilowej przypisywano autorstwo zastawy na m/s Piłsudski. Dementuję, to nie jej serwis. 

Porywając się na tę książkę, zdawałam sobie sprawę, że może mi się nie udać. Julia Keilowa, z domu Ringel, pochodziła z żydowskiej rodziny, dzieciństwo i wczesną młodość spędziła we Lwowie. Zginęła w Warszawie w 1942 albo 1943 roku. Nadal nie sposób z całą pewnością ustalić daty jej śmierci. W rodzinie zachowało się niewiele wspomnień, z pamiątek zaledwie kilka zdjęć. Wojenne doświadczenia i powojenna rzeczywistość nie sprzyjały snuciu wspomnień. W latach 30. była topową projektantką platerów, uznaną metaloplastyczką i rzeźbiarką, ale po wojnie jej sztuka została zupełnie zapomniana, stała się niemodna. Dotychczas fakty z życia Juli Keilowej można było policzyć na palcach jednej ręki. Starałam się jak najpełniej zrekonstruować tę biografię, poznać losy rodziny, a to wymagało kwerend w archiwach lwowskich, pomocy kogoś na miejscu. Zaczęłam pracę na długo przed pandemią. Jedną z odkrytych ciekawostek jest fakt, że przed studiami artystycznymi, Julia studiowała krystalografię, czyli budowę kryształów.

Patera „Sześciobok” i wazon „Wielki”, około 1935 rok. Zdjęcie: Z książki Małgorzaty Czyńskiej, Julia Keilowa. Metaloplastyczka na nowe czasy. Wydawnictwo Marginesy

Które historie wyjęte z biografii Keilowej zrobiły na Tobie największe wrażenie?

Zawsze imponowały mi jej talent i determinacja. Nie trzeba nawet znać jej biografii, żeby się zachwycić samymi projektami obiektów. Te wszystkie cukiernice, zastawy do kawy, tace itd. udowadniają, że wyszły spod ręki uzdolnionej projektantki. Jawiła mi się jako kobieta sukcesu, nagradzana na międzynarodowych wystawach. Ale w miarę zgłębiania jej biografii wychodziło na jaw, że przyszło jej żyć i tworzyć w atmosferze zagrożenia, narastającego antysemityzmu. Dowiedziałam się, że miała fantastyczne poczucie humoru, pewność siebie, nawet tupet. Lubiła pisać, publikowała w prasie. W książce przytaczam jej zabawny opis wizyty u Zofii Stryjeńskiej. 

Co w twórczości Keilowej Cię zachwyca?

Obejrzałam setki obiektów, topowych europejskich projektantów epoki. Jestem pewna, że Julia też je znała, że znała ich twórców. Poza tym, że w warszawskiej Szkole Sztuk Pięknych trafiła na świetne grono profesorów, to w czasie studiów i później dużo podróżowała, i to były podróże zawodowe, artystyczne. Jej prace są w trendach epoki, a jednocześnie zachowują indywidualny charakter. 

Cukiernica z zastawy stołowej do deseru i kubek kuty w obiektywie Jerzego Benedykta Dorysa, około 1938 rok. Zdjęcie: Z książki Małgorzaty Czyńskiej, Julia Keilowa. Metaloplastyczka na nowe czasy. Wydawnictwo Marginesy

Swoją książką wpisujesz się niejako w trend ponownego odkrywania twórczości Julii Keilowej. 

Keilowa powróciła na fali odkrywania wzornictwa art deco, zachwyciła sposobem traktowania materiału. Keilowa bawiła się metalem jak arkuszem papieru czy tektury – zwijała w rulon, składała w harmonijkę, operowała bryłami – kulą czy stożkiem. Na długie lata wśród kolekcjonerów utarło się błędne przekonanie, że jak coś jest metalowe i z dwudziestolecia, to na pewno jest Keilowa. Pierwszą fazę odkrywania Keilowej mamy za sobą, wiele faktów właśnie ulega weryfikacji. Znakomita wystawa artystki w Muzeum Warszawy pokazała jej ogromny dorobek z zakresu rzeźby i metaloplastyki. 

Twoja książka to też biografia kariery. Jak Keilowa budowała własną markę?

Robiła to bardzo świadomie. Musiała mieś jakiś wzór, może niemiecką metaloplastyczkę Emmy Roth? Jestem pewna, że się znały, że Julia bywała w jej berlińskiej pracowni i showroomie. Reklamy prasowe obiektów Keilowej dla firmy Fraget były podpisywane jej nazwiskiem. Nie była anonimową projektantką! Zdjęcia dokumentacyjne i reklamowe wykonywał Benedykt Jerzy Dorys, najmodniejszy fotograf socjety. W tym moim pierwszym artykule o Keilowej, próbując ją jakoś urealnić, osadzić w życiu i epoce, napisałam, że shakerem jej projektu mógł potrząsać Eugeniusz Bodo, i nadal uważam, że tak mogło być!

Ekspozycja prac Keilowej w Instytucie Propagandy Sztuki w Warszawie w 1938 roku. Zdjęcie: Z książki Małgorzaty Czyńskiej, Julia Keilowa. Metaloplastyczka na nowe czasy. Wydawnictwo Marginesy

Fragment z książki „Julia Keilowa. Metaloplastyczka na nowe czasy” 

Tak wygląda kobieta sukcesu. Modna fryzura na Ordonkę, usta mocno podkreślone szminką. 

Jest artystką, pozuje starannie: twarz wspiera na dłoni, nie patrzy wprost w obiektyw aparatu, ucieka spojrzeniem w bok. 

Jest młoda, piękna i intrygująca. 

Z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że zdjęcie wykonał mistrz portretu Benedykt Jerzy Dorys. Znali się, cenili, razem pracowali. 

W 1939 roku zdjęcie trafiło do książki Czy wiesz kto to jest. To ostania znana nam fotografia Julii Keilowej. 

Kalendarz dla kobiet na rok 1939, który ukazał się nakładem Towarzystwa Wydawniczego „Bluszcz”, w dziale „Plastyka” podaje: „Statystyka sporządzona przez Kongres Obyw. Pracy Kobiet ustaliła cyfrę 850 czynnych plastyczek”. Zdaniem autorów na bliższe omówienie zasłużyło sześć rzeźbiarek: Hanna Nałkowska-Bickowa, Magdalena Gross, Olga Niewska, Zofia Trzcińska-Kamińska, Ludwika Nitschowa oraz Julia Keilowa.
Wszystkie były uznanymi artystkami. Wystarczy wspomnieć, że Nitschowa jest autorką pomnika Syreny na Wybrzeżu Kościuszkowskim w Warszawie, a Niewska portretowała marszałka Piłsudskiego. 

„Julia Keilowa. Zaczęła od portretów i głów. Jej «Norwid», rzeźbiony w drzewie ma dużo skupionego wyrazu. Obecnie wyspecjalizowała się w głowach i przedmiotach codziennego użytku, kutych ręcznie w blasze miedzianej i cynowej. Modele jej naczyń stoło- wych, waz, pater są wykonywane masowo przez jedną z naszych fabryk platerów”. 

Torebka pamiętała lepsze czasy.
Szew podszewki był już miejscami rozpruty. Julia miała jednak większe zmartwienia niż sfatygowana torebka. Kiedyś oddałaby ją do reperacji u kaletnika albo po prostu kupiłaby nową. 

Może zresztą na liście spraw do załatwienia miała i tę: naprawić torebkę. 

Pewnie sama potrafiłaby to zrobić. Tworzyła w drewnie, kamieniu, metalu. 

Igła i nitka, to takie nic.
Takie nic, a mogło ją uratować, ocalić.
Trzeba było zaszyć podszewkę, zacerować, wymienić, cokolwiek.
Równy szew, nowa podszewka i kto wie, może żyłaby dalej.

Szyli wszyscy. Jakby na wojnie jedną z najważniejszych umiejętności było właśnie to. Okupacja nauczyła ludzi oszczędności i pomysłowości. Ile kobiet nosiło kostium przerobiony ze starych spodni tenisowych syna czy smokingu męża? Bo po co synowi takie spodnie, skoro korty i tak były zarezerwowane nur für Deutsche, a i mało który mąż miał okazję przywdziać smoking w czasie wojny. Kobiety przerabiały więc męską odzież, szyły torby z tureckiego szala czy kawałka dywanika, a królicze futerko zastępowało norki i karakuły. Igła i nitka wiodły prym. Nicowanie i przerabianie stanowiły odpowiedź na wojenną reglamentację. Moda jak zawsze odpowiadała potrzebie chwili. Warszawiacy na przekór okupacji nie rezygnowali z elegancji i szyku. 

- Ci, którzy wyobrażają sobie, że Polacy zostali złamani przez okupację, mylą się całkowicie. Prawdą jest, że przechodnie na ulicach miast są coraz bardziej bladzi i chudzi, a ich ubrania coraz bardziej wytarte, ale Warszawa np. mimo wszystko jest ożywiona i „zorganizowana”. Ludzie spotykają się w kawiarniach, ażeby wypić filiżankę kawy („ersatz”), bywają u znajomych na pogawędkach, jak dawniej. Każdy stara się wyglądać możliwie, chowając jak najbardziej błędy i braki swojej garderoby. Warszawianki są uśmiechnięte (jak zawsze) i starają się mieć wygląd staranny i dbały. Tę postawę odnajdziemy u wszystkich klas społeczeństwa i Niemcy nie odczuwają przyjemności, że osiągnęli cel, o który im chodziło: złamać ducha narodu – donosił autor reportażu z okupowanej Polski, który ukazał się w 1943 roku w wydawanym przez francuski ruch oporu konspiracyjnym piśmie „La France Libre”. 

Elegancki, a przynajmniej schludny wygląd stanowił okupa- cyjny pancerz. Julia Keilowa była elegantką i potrzebowała pancerza. 

Malarka Monika Żeromska nie była odosobniona w przeko- naniu, że szminka na ustach i lakier na paznokciach, a nawet oszczędna kropla przedwojennych perfum, pozwalały zachować resztki normalności, więcej – chroniły przed „obco-wrogim światem”. 

Każde wyjście w ten obco-wrogi świat mogło się skończyć tragicznie. 

Nawet jeśli Julia miała mocne papiery, to przecież w tamtych czasach dla Żydówki żadne papiery nie były wystarczająco mocne. Jej wygląd raczej nie budził podejrzeń, chociaż ciemne oczy i włosy, jak wiadomo, nie pomagały. 

Zatem wychodząc na miasto, trzeba było wyglądać dobrze, jak najlepiej. 

Julia zawsze była estetką, lubiła modę, co widać na tych zaledwie kilku zdjęciach, które się zachowały. Dbała o każdy aspekt życia, o nowoczesne piękno metalowych przedmiotów, które przez lata projektowała, i o urodę wnętrz, w których mieszkała. W każdym razie tak było przed wojną. 

Teraz nie projektowała, bo wojna to nie czas na wykuwanie srebrnych cukiernic – i tak nie było cukru, którego można by do nich nasypać. Fabryki platerów, dla których przed okupacją projektowała serwisy, sztućce, wazony i wszystko, co podpowiedziała jej fantazja albo zapotrzebowanie rynku, zostały zajęte przez Niemców. 

Domu nie miała, mieszkała kątem, właściwie to nie mieszkała, ale ukrywała się. Mogła tylko pomarzyć o pieczołowicie urządzonym domu na Saskiej Kępie, z którego wygnała ją wojna. Nie zdążyła się w nim namieszkać, nacieszyć się, spędziła tam zaledwie parę lat. 

Od powrotu ze Lwowa do Warszawy w 1941 roku mieszkała u ludzi, którzy przechowywali ją, narażając własne życie. 

Tak to wyglądało. Torebka mogła poczekać na reperację. Torebka to był drobiazg. 

Patrole na ulicach Warszawy rozkazem: „Papieren” mroziły krew w żyłach, lecz dało się to jakoś obejść. Należało dobrze maskować strach, nie okazywać paniki, odpowiedzieć po niemiecku – a Julia dobrze mówiła w języku okupanta – ze spokojem wyjąć dokumenty z torebki, właśnie, z torebki, i pewnym głosem powiedzieć: „Bitte”. 

Gdyby tylko skończyło się na kontroli dokumentów jak w tylu innych przypadkach. Ale nie skończyło się. 

Historia z torebką mogła wydarzyć się 17 października 1943 roku. Taką datę odnajdujemy w jednej z powojennych ankiet per- sonalnych syna Julii – Stefana Keil-Skrobiszewskiego. Przed wojną nosił imię Marceli, tak nazwali go rodzice, takie imię figuruje w jego akcie urodzenia. Skrobiszewski to nazwisko, pod którym ukrywał się w czasie okupacji. Zostawił je sobie po wojnie, dodał nazwisko rodowe. 

Trzymajmy się przez chwilę tej daty. 

Dalej są tylko domysły snute na strzępkach informacji, które zachowały się w rodzinie. 

Podobno Julia poszła z wizytą do znajomych. W rodzinie zachowało się przeświadczenie, że odwiedziła siostrę Celinę Rin- gel, choć brak dowodów, że ta przebywała wówczas w Warszawie. Podobno ktoś ją zadenuncjował, podobno dozorca. Stefania Holzer, przyjaciółka Julii jeszcze z czasów młodości we Lwowie, miała rację: to Polaków należało się bać, nie Niemców, bo Niemcy nie rozpoznawali Żydów. Za to dawnego znajomego czy sąsiada można było spotkać w każdej chwili: na ulicy, w sklepie, na schodach kamienicy, w tramwaju czy w pociągu. 

Jedni pomagali, drudzy donosili, trzeci pozostawali obojętni. Do tej pory Julia miała szczęście do ludzi.
Niemcy musieli ją dokładnie przeszukać, przetrząsnąć tę nieszczęsną torebkę, gdzie pod rozprutą poszewką zapodziała się pieczątką z napisem Художні майстерні. Nawet nie pamiętała, że ją ma. Od powrotu ze Lwowa minęły dwa lata. Niemcy aresztowali ją za komunizm. Nie była komunistką. Художні майстерні to pracownie artystyczne. Художник znaczy artysta. 

Zobacz też:


Czytaj więcej