To jest opowieść Bartka Barczyka. „Dziś mogę o sobie powiedzieć: jestem fotografem artystów”

Wiele z tych historii nie miało prawa się wydarzyć. A jednak. Barczyk nigdy nawet nie lubił muzyki klasycznej, a o artystycznej szkole fotografii napomknęła mu dalsza znajoma. Na egzamin wstępny pożyczył aparat od kolegi. Ucząc się jego obsługi, pstryknął pierwsze zdjęcie: czereśnie banalnie wpadające do wody. Wtedy o portretowaniu najlepszych muzyków klasycznych jeszcze nie marzył. 

To jest opowieść Bartka Barczyka. „Dziś mogę o sobie powiedzieć: jestem fotografem artystów”

Fotograf Bartek Barczyk w Bolko Lofcie architekta Przemo Łukasika. Zdjęcie: Olga Kisiel-Konopka

Bartek Barczyk to fotograf, który zakochał się w muzyce klasycznej. Swoją miłość przelewa na kadry, m.in. jako fotograf Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach. Współpracuje też z Polskim Wydawnictwem Muzycznym, Teatrem Wielkim im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu, dotarł też na koniec Polski do Filharmonii im. Mieczysława Karłowicza w Szczecinie. Od kilku lat pracuje również w Teatrze Słowackiego w Krakowie. Coraz częściej pochłania go fotografia architektury (współpracuje z czołowymi pracowniami, m.in. Konior Studio, Medusa Group, WXCA, Tremend, BBGK czy APA Wojciechowski Architekci).

Wyjątkowo upodobał sobie portrety - fotografował wybitne postaci kultury, m.in. Krzysztofa Pendereckiego i Wojciecha Kilara w ostatnich latach ich życia. Jest oficjalnym fotografem Krystiana Zimermana, dla którego zrobił kilka ostatnich okładek płyt wydanych przez Deutsche Grammpohon. Philipa Glassa fotografował podczas procesu nagrywania muzyki do filmu Martina Scorsese „Kundun – życie Dalaj Lamy” czy Elliota Goldenthala, który za kompozycje do filmu „Frida” otrzymał Oscara i Złoty Glob. 

Tancerka Nora sfotografowana w Cementowni Grodziec w Będzinie. Zdjęcie: Bartek Barczyk

Bartek Barczyk opowiada świat kultury w pięknych kadrach, ale mistrzem jest też w snuciu opowieści backstage’owych. Kiedy obudowuje zdjęcia szerokim kontekstem i przywołuje konkretne emocje, jakie towarzyszyły tej czy innej sesji, każdy natychmiast czuje się zaproszony do niezwykłego świata artystów, z którymi współpracował. 

„Jestem i czuję się fotografem artystów”

Bartka Barczyka udało nam się złapać telefonicznie, kiedy sunął autostradą z Gór Sowich do Warszawy. Normalnie słuchałby ulubionej muzyki, ale na szczęście opowiadać o muzyce i muzykach też lubi. I to bardzo.

Na pierwsze pytanie, o to, jakim nazwałby się fotografem, odpowiada: „Jestem w takim momencie swojego życia zawodowego, że chyba mogę to już powiedzieć: jestem i czuję się fotografem artystów.” 

Z artystami pracuje od lat, inspirują go, to od nich czerpie energię, dzięki nim też czuje, że cały czas się rozwija. Słowo „artyści” rozumie bardzo szeroko, bo dotyka ono wielu dziedzin sztuki, na styku których się porusza. 

- Najbliżej mi do muzyki klasycznej, bo najczęściej pracuję z muzykami klasycznymi, zarówno z solistami, jak i orkiestrami. Ale w świecie mojej fotografii nie zamykam się na kadry tylko z tej dziedziny sztuki. Od kilku dobrych lat jestem oficjalnym fotografem Teatru Słowackiego w Krakowie. Wykonuję sesje wizerunkowe spektakli, które powstają. W tym ekscytującym i inspirującym kontakcie z teatrem, rozwijam się niesamowicie. Dyrektor teatru, Krzysztof Głuchowski, obdarzył mnie pełnym zaufaniem, stąd ogromna swoboda w mojej fotograficznej pracy dla teatru. Moje kadry teatralne trafiają później do magazynów lifestyle’owych, zapowiadając poszczególne spektakle z repertuaru Teatru Słowackiego w Krakowie - mówi fotograf.

Kolejna dziedzina, która mocno aktualnie pochłania Bartka Barczyka to architektura. I to na poziomach: od dokumentacji budynków i przestrzeni, które powstają, przez cały proces urzeczywistnienia wizji architekta, po sesje wizerunkowe architektów.

„Tak zostałem fotografem NOSPR-u”

Bartek Barczyk w swojej karierze fotografował najważniejsze nazwiska ze świata muzyki klasycznej, ale też otwarcie przyznaje, że sam do muzyki klasycznej musiał dorosnąć. Jako nastolatek nie miał z nią kontaktu, a kiedy już przypadkiem obijała mu się o uszy, to nie odbierał jej w kategoriach przyjemności.

- Było tak, że muzyka klasyczna drażniła mnie okrutnie. Denerwowała mnie, bo jej nie rozumiałem. To był czas, kiedy fascynował mnie sport. Ganiałem za piłką, jak większość moich kolegów. Piłka nożna była moim całym światem - opowiada Bartek i od razu dodaje, że wszystko zmieniło się, kiedy trafił do szkoły o specjalizacji fotograficzno-filmowej. Tam po raz pierwszy zetknął się z artystami, którzy uwrażliwili go na sztukę. To tam zaczął uczyć się fotografii, a potem już trafił do „Gazety Wyborczej”. Kiedy zaczął pracę w mediach jako fotoreporter, szczególnie upodobał sobie kadry z działu: kultura. Dla odmiany - z fotograficznej perspektywy sport nie interesował go w ogóle. 

Bono wita się z garstką fanów po przylocie do Katowic-Pyrzowic na koncert, który odbył się na Stadionie Śląskim. Zdjęcie: Bartek Barczyk

To właśnie praca fotoreportera zaprowadziła go do starej wówczas siedziby Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach. I tu pojawia się historia, która stała się swego rodzaju gamechangerem w jego życiu.

- Wypłynąłem wraz z orkiestrą NOSPR-u w rejs statkiem „Dar Młodzieży”. Był to pomysł Joanny Wnuk-Nazarowej, która była dyrektorką NOSPR-u, a wcześniej także wiceministrem kultury. Orkiestra miała wypłynąć w rejs do trzech miast na Łotwie, w Estonii i Finlandii, i grać repertuar morski z maestrem Jerzym Maksymiukiem. Wszystkie te wątki łączył fakt, że w 2006 roku orkiestra i Maksymiuk obchodzili 70 lat. Był to więc rejs urodzinowy.

Do tego projektu zostałem zaproszony także ja jako fotoreporter „Gazety Wyborczej”. Miałem stworzyć swego rodzaju wizualną opowieść o tym rejsie. Wtedy po raz pierwszy miałem taki bezpośredni kontakt z muzykami klasycznymi. Mogłem poznać ich wszystkich na takim ludzkim poziomie. W tych surowych warunkach rejsu, rozmawialiśmy o sztuce, życiu, o muzyce. Wszystkich muzyków na pokładzie fotografowałem w najróżniejszych momentach i w nietypowych sytuacjach. Podczas gry, ale też kiedy odpoczywali, albo muzykowali podczas prób na dole pokładu. To była pierwsza dla mnie taka przygoda z muzyką klasyczną. Od tamtej pory miałem ją w sercu - opowiada fotograf. 

Kiedy przestał być już fotoreporterem prasowym i szukał nowej drogi dla siebie, potrzebował oddechu i czegoś, co wtedy miało być planem tymczasowym. W tym „międzyczasie”, pierwsze kroki Barczyk skierował do NOSPR-u w Katowicach. Miał już ułożony projekt w głowie. - Zaproponowałem, że będę przez miesiąc, może dwa, dokumentować życie orkiestry. Bez wynagrodzenia, w zamian chciałem po prostu być jak najbliżej muzyków, żebym nie był w tym kontakcie jakoś ograniczany. I to się udało. Byłem tam, gdzie normalnie nigdy bym się nie znalazł. Siedziałem w samym środku orkiestry podczas prób. Wtedy po raz pierwszy nie tylko słyszałem dźwięki muzyki, ale też je czułem. W tak bliskim kontakcie, ta muzyka przesuwa się po każdym fragmencie ciała. To było absolutnie fantastyczne doświadczenie. Powstały zdjęcia, którymi orkiestra była zachwycona - wspomina Barczyk.

Niedługo później został wezwany na dywanik do pani dyrektor. Tu fotograf za swoje piękne zdjęcia „dostał po głowie”. - Dyrektorka Joanna Wnuk-Nazarowa po prostu nie chciała słyszeć o tym, że moja praca pozostanie niewynagrodzona, bo zdjęcia, które zrobiłem, stały się dla orkiestry czymś niezwykłym. Muzycy zaczęli zupełnie inaczej postrzegać swoją pracę. Skupieni na muzyce, do tej pory nie zauważali tego piękna, które mnie udało się pokazać. Poczuli to, co dokładnie było moim zamiarem, to znaczy, że są częścią pewnej historii, legendy, którą tworzą jako muzycy orkiestry. W efekcie padła propozycja pracy. Tak zostałem fotografem NOSPR-u - opowiada fotograf.

Z Krzysztofem Pendereckim na backstage’u

Na jeden z koncertów inaugurujących sezon w NOSPR-ze przyjechał Krzysztof Penderecki. NOSPR dał Barczykowi niesamowitą możliwość obcowania z największymi osobistościami ze świata muzyki klasycznej, ale reszta była już po jego stronie. Na uwagę tych wielkich postaci musiał sobie zasłużyć. Żeby dostrzegli jego i jego pracę, potrzeba było czasu. 

- Po zakończeniu koncertu inauguracyjnego znalazłem się sam na sam z Krzysztofem Pendereckim na backstage’u. I to był jakiś taki dziwny znak od losu. Poczułem, że właśnie to jest moje miejsce, przy takich właśnie ludziach. I że powinienem dokumentować ich życie, bo to ogromny zaszczyt, ale też mój wielki obowiązek - wspomina Barczyk. 

To był też ten pierwszy moment, kiedy został rzeczywiście zauważony. Najpierw przez Pendereckiego, a później też przez jego żonę, Elżbietę, która niejako decydowała o tym, kto może być blisko mistrza. - I ja tę szansę po długich latach otrzymałem. M.in. zrobiłem bardzo ważną okładkę płyty Krzysztofa Pendereckiego i Anne-Sophie Mutter dla wydawnictwa Deutsche Grammophon. To była sesja, która powstała w dworze państwa Pendereckich w Lusławicach. Anne-Sophie Mutter to najwybitniejsza skrzypaczka na świecie, dla której Krzysztof Penderecki specjalnie napisał muzykę i to była właśnie ta płyta. A poza tym stałem się też tym fotografem, który miał zaszczyt dokumentować ostatnie lata życia Krzysztofa Pendereckiego - opowiada Barczyk.

Sesja Krzysztofa Pendereckiego z Anne Sophie Mutter oraz Elżbietą Penderecką dla Deutsche Grammophon w dworze Pendereckich w Lusławicach. Zdjęcie: Bartek Barczyk

Fotografia z sesji Krzysztofa Pendereckiego i Anne Sophie Mutter na okładce płyty. Zdjęcie: Bartek Barczyk

Z Krystianem Zimermanem w rzece Ren

Na długiej liście niezwykłych portretów w portfolio Barczyka szczególne miejsce zajmują też fotografie w roli głównej z wybitnym Krystianem Zimermanem. 

Pierwsze spotkanie fotografa z muzykiem odbyło się podczas koncertu inaugurującego otwarcie nowej siedziby NOSPR w Katowicach. Tak fotograf zapamiętał to spokotkanie: "Zimermana poznałem dzięki Tomkowi Koniorowi, który zaprojektował nową siedzibę NOSPR-u. Marzyłem, żeby Krystiana Zimermana poznać i zrobić mu zdjęcia, ale też trochę się tego bałem. O wielkich artystach często myśli się, że to rozwydrzone, święte krowy o trudnych charakterach. Nic bardziej mylnego. Zimerman nie tylko pozwolił mi sfotografować swoją pierwszą próbę do koncertu inauguracyjnego, ale też niedługo po nim, tworzyłem już sesję do okładki jego płyty. Najpierw jednej, drugiej, a później każdej kolejnej. Dziś jestem jego oficjalnym fotografem".

I chciałoby się dodać, że nieoficjalnym też. Kiedyś panowie spotkali się w Bazylei, właśnie przy okazji sesji okładkowej do nowej płyty Zimermana. 

- Deutsche Grammophon wynegocjowało u mistrza całą godzinę na sesję. Bardzo się zdziwili, że mistrz zgodził się na aż tyle. Zaczęliśmy to spotkanie od obiadu i spaceru. Kiedy przechadzaliśmy się brzegiem Renu, Zimerman opowiadał mi o pewnej tradycji w Bazylei z rzeką Ren w roli głównej. Otóż mieszkańcy i turyści wskakują do Renu i płyną z prądem rzeki. Nazywa się to "Rheinschwimmen". Ta tradycja jest szczególnie popularna latem, gdy woda jest cieplejsza i warunki są bezpieczniejsze. Wtedy była wczesna wiosna i woda ciepła nie była, ale Zimerman, opowiadając o tym zwyczaju, zupełnie niechcący namówił mnie na taką szaloną kąpiel w Renie. Krystian nie zdecydował się pływać w tej zimnej wodzie, ale sam też postanowił zdjąć buty i bosymi stopami brodzić w Renie. Zabrał mój aparat i to on zaczął robić mi zdjęcia. Później zamieniliśmy się rolami. Śmiał się, że Deutsche Grammophon nigdy nawet nie wpadłoby na taki pomysł, żeby go zapytać, czy zapozuje do tego typu zdjęć. Te fotografie mam w swoim wyjątkowym archiwum, ale to zdjęcia tylko Krystiana i moje. Osobiste, bardzo prywatne, którymi się z nikim nie dzielę. Ale oczywiście podczas tego spotkania powstały też oficjalne zdjęcia na okładkę - wspomina Barczyk.

Krystian Zimerman w Szwajcarii. Sesja dla Deutsche Grammophon. Zdjęcie: Bartek Barczyk

Krystian Zimerman w Szwajcarii. Sesja dla Deutsche Grammophon. Zdjęcie: Bartek Barczyk

Z niezapomnianą wizytą u Wojciecha Kilara

Z Wojciechem Kilarem Barczyka połączyła muzyka, ale nie tylko ona. Na dwa lata przed śmiercią wybitnego pianisty i kompozytora, fotograf był jedyną taką osobą z zewnątrz, którą Kilar wpuścił do swojego domu. Barczykowi pozwolił się sfotografować. 

- Wojciech Kilar otworzył mi drzwi nie tylko do swojego domu, ale też do swojego świata. Zanim zrobiłem jakiekolwiek zdjęcie, rozmawialiśmy długo i o wszystkim. Poczuł, że ja jestem prawdziwy, że niczego nie udaję, że przychodzę ze szczerą intencją opowiedzenia jego historii w sposób jak najpiękniejszy. I Wojciech Kilar to poczuł. Dał mi się sfotografować tak po ludzku, nie jako osoba znana, która, gdy przekracza próg filharmonii jest gwiazdą. Ja portretowałem w tamtej chwili nie genialnego muzyka, ale przede wszystkim fantastycznego człowieka - przyznaje Barczyk.

Wojciech Kilar w swoim mieszkaniu w Katowicach. Zdjęcie: Bartek Barczyk

Wojciech Kilar w swoim mieszkaniu w Katowicach. Zdjęcie: Bartek Barczyk

Wojciech Kilar w swoim mieszkaniu w Katowicach. Zdjęcie: Bartek Barczyk

- Powstało na tej sesji takie zdjęcie, które uznaję za jedno z najważniejszych fotografii, które w całej swojej karierze wykonałem. I było to też bardzo ważne zdjęcie dla Wojciecha Kilara. Ale od początku. Najważniejszą bezsprzecznie dla Kilara osobą zawsze była żona, która zmarła przed nim. Ale Kilar kochał też koty, które nie były prostu pupilami, miały dla niego wymiar filozoficzny, metafizyczny. Kiedy odszedł też jego ukochany kot, z racji wieku nie zdecydował się na kolejnego, ale częstymi gośćmi w jego domu były koty sąsiadów. Kompozytor umówił się z sąsiadami tak, że od czasu do czasu ich dwa koty po prostu go odwiedzały.

I na sesji powstało takie zdjęcie: Wojciech Kilar wygląda na nim jak zwykły, zupełnie przeciętny katowiczanin, trzyma miskę z suchą karmą dla kotów, a na drugim planie dwa koty przebierają łapkami, żeby do tej karmy się dostać. Wtedy Wojciech Kilar odwraca się do mnie i z uśmiechem na twarzy oznajmia, że jeśli to zdjęcie, które teraz zrobiłem, nie wejdzie do projektu, to on to wszystko zablokuje. Bo właśnie to zdjęcie z całej sesji było dla niego najważniejsze. A dla mnie to właśnie są najpiękniejsze chwile w pracy fotografa i najpiękniejsze zdjęcia. Takich fotografii, w żadnym, nawet najbardziej kreatywnym scenariuszu, nigdy bym nie zaplanował - kończy swoją opowieść Bartek Barczyk, fotograf artystów, który choć nigdy tego o sobie nie powie, sam też jest artystą.

Wojciech Kilar w swoim mieszkaniu w Katowicach. Zdjęcie: Bartek Barczyk

Zobacz też:

 

 


Czytaj więcej